Strudzony i spragniony dochodzisz do miejsca, w którym gdybyś poszedł dalej traktem przed siebie, wyruszyłbyś w tajemniczą podróż wśród zielonych łąk i pagórków w oddali. Słońce w zenicie olśniewa polanę, jego promienie ogrzewają twoje ciało. Z prawej strony ścieżki początek ma złowieszczo wyglądający stary bukowy las, tam między pniami drzew dostrzec możesz przebiegającego samotnie srebrzystoszarego wilka, z lewej zaś zielonkawe jezioro mruga w promieniach i zaprasza Cię w swe tonie. Na drugim jego brzegu z ledwością spostrzec możesz dziewoję, czeszącą swe włosy koloru macierzanki.

– Czy to zjawa? 

Z niepokojem spoglądasz za siebie i widzisz zbliżającego się od strony wioski sędziwego człowieka w brunatnej pelerynie. Podchodzi do Ciebie podtrzymując ciężar swojego ciała kijem z dębowego drzewa. Spogląda na Ciebie, żując lulkowe ziele. Spod ciemnego kaptura spływają mu na twarz siwe splątane kosmyki.

– A niech ci los! Widzę, żeś zmęczony! Pogoda daje nam się we znaki. Czyś jest pewien, że chcesz wyruszyć w tę podróż akurat teraz? Może żeś się jeno zagubił, Wędrowcze? Podaj mi swą dłoń, a zaprowadzę Cię tam, gdzie zacząłeś zatapiać się w piękno naszej magicznej osady. Niech los Ci sprzyja i bogowie strzegą, Przybyszu.

Po chwili zastanowienia podajesz nieznajomemu dłoń. Cichym spokojnym głosem, patrząc mu w oczy, z pełnym zaufaniem stwierdzasz: